Od kilku lat krąży po internecie taki obrazek: „Czapki z głów dla pokolenia naszych rodziców, którzy ukończyli szkołę bez googla i wikipedii”. A my? Być może patrzymy z zazdrością na nasze dzieci, które mogą błyskawicznie znaleźć w internecie informacje, na każdy temat.
Niedawno córka robiła prezentację o niezwykłych ogrodach świata. Dowiedziałyśmy się między innymi, jak stworzyć ogród – zegar, w którym można odczytać czas (z dokładnością co do godziny) obserwując stopień otwarcia kwiatów różnych gatunków roślin. Wiedza specjalistyczna, pasjonująca, na wyciągnięcie ręki.
Fundacja Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii
wesprzyj, przekazując 1,5% podatku na KRS: 0000386395
Czy jednak ta ogromna dostępność wiedzy sprawia, że nasze dzieci stają się mądrzejsze od nas? Popularny cykl nagrań „matura to bzdura” ukazujący braki w podstawowej wiedzy o świecie młodego pokolenia zdaje się temu przeczyć. Z jednej strony winimy coraz bardziej uproszczony program nauczania, z drugiej niby dla chcącego nie ma nic trudnego, a kopalnia wiedzy jest od nas na kliknięcie. Mimo to niewielu nastolatków potrafi zrobić porządną kwerendę po zasobach internetowych. Czy to jedyny problem?
Jak zapamiętujemy informacje z ekranu?
Już badania z roku 2011 (Daniel Wegner, Betsy Sparrow, Jenny Liu) pokazały, że gdy korzystamy z internetu do wyszukiwania informacji, mamy tendencję by pamietać mniej więcej gdzie tę informację widzieliśmy, jednak już konkretów (czyli istoty tego, czego szukaliśmy) – nie pamiętamy. O ile nie zrobimy pisemnych notatek, wiedza umyka, pozostaje tylko niejasne wrażenie, że „gdzieś o tym słyszeliśmy”.
Problemów jest więcej. Okazuje się, że wkraczającą coraz mocniej do nauki technologia jednocześnie powoduje spadek efektywności uczenia. Niby nauka z ekranu jest łatwiejsza, przyjemniejsza, bardziej interaktywna i ciekawa, jednak gdy przychodzi do sprawdzania wiedzy – okazuje się, że dzieci mało co z niej pamiętają. Zajął się tym zespół naukowców, a wyniki ich badań powinny stać się ostrzeżeniem dla entuzjastów nowinek postulujących większe wykorzystanie mediów elektronicznych w nauce.
Patricia A. Alexander i Lauren M. Singer z Uniwersytetu Maryland zajęły się tym tematem dogłębnie. Rozpoczęły od analizy wszystkich prac, które ukazały się w na temat nauki z ekranu od roku 1992 do 2016. Okazało się, że gdy tekst ma więcej niż jedną stronę (ekran) długości uczniowie mają problem, by przeczytać go ze zrozumieniem. Jest to wynikiem zaburzenia płynności czytania wskutek przewijania tekstu na ekranie.
Badaczki przeprowadziły następnie trzy eksperymenty (podsumowane w publikacji z 2017 r.), porównujące rozumienie tekstów drukowanych i ekranowych. Młodzi ludzie zaznaczali, czy wolą czytać teksty drukowane czy ekranowe (większość wolała ekran). Następnie mieli określić główne przesłanie tekstu i kluczowe informacje i dokonać samooceny – na ile dobrze poradzili sobie z zadaniem. Uczniowie czytali szybciej teksty ekranowe i oceniali, że świetnie sobie poradzili. Jednak obiektywna analiza udowodniła, że lepiej rozumiane były teksty drukowane. Choć w obu przypadkach uczestnicy eksperymentów potrafili odtworzyć główną myśl, przy czytaniu tekstów ekranowych mieli problemy z wyłapaniem kluczowych, ważnych treści. Jedynym przypadkiem, gdy nie było widać różnicy były krótkie, jednoakapitowe, proste informacje.
Wnioski praktyczne – jak się uczyć?
Dlatego gdy zależy nam na tym, by uczniowie przeczytali ze zrozumieniem i przyswoili konkretne treści – potrzebne są drukowane podręczniki. Gdy chodzi z kolei o złapanie „ogólnego wrażenia” – możemy korzystać z wersji elektronicznych tekstu. Powinny one jednak być bardziej kompaktowe, mieszczące się na jednym ekranie.
W badaniach Alexander i Singer tylko jedna grupa radziła sobie równie dobrze w czytaniu ze zrozumieniem obu form tekstu – ci, którzy celowo opóźniali czytanie z ekranu, zamiast prześlizgiwania się wzrokiem. Dlatego jeśli konieczne jest korzystanie z mediów elektronicznych z braku tekstu drukowanego warto świadomie i celowo czytać powoli.
Praca badaczek udowadnia jedno – nawoływania by rezygnować z podręczników na rzecz tabletów choć mogą mieć uzasadnienie ekonomiczne, u przeciętnego ucznia pogłębią tylko jego problemy z nauką.
Mimo to widać światową tendencję do eliminacji podręczników na rzecz tabletów. Niektóre szkoły szczycą się faktem, iż każdy uczeń wyposażony jest w tablet, który może wziąć do domu. Jak widać, to trend, który może odwrócić się przeciw uczniom, tym bardziej, że jak zwróciła uwagę Dawn Hawkins, prezes organizacji walczącej z eksploatacją seksualną, podczas konferencji „Porno-kokaina na kliknięcie” – choć szkoły z reguły wprowadzają jakiś rodzaj antypornograficznego filtrowania informacji dostarczanych za pośrednictwem sieci wifi w szkole, poza terenem szkoły tablety te nie są w żaden sposób zabezpieczone przed szkodliwymi treściami. To oczywiście osobny temat, jednak jeśli szkoła waszego dziecka jest „nienowoczesna” i nie narzuca uczniom konieczności korzystania z elektronicznych gadżetów, wasze dzieci są wbrew pozorom, wygrane.